Strona:PL Zola - Marzenie.djvu/78

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ten pan chce zobaczyć haft, córeczko.
— Felicjan zaczął mówić, zmieszany.
— Jeśli to pani nie przeszkadza, chciałbym zdać sobie sprawę z postępów roboty. Te panie prosiły mnie o to, ale, jeśli przeszkadzam...
Anielka poczuła silne bicie serca. Wysiłkiem woli nakazała sobie spokój i odpowiedziała obojętnie.
— Nic nie szkodzi, proszę, niczyja obecność nie przeszkadza mi w pracy. Rysunek jest pana roboty i nic dziwnego, że pan chce sprawdzić, jak jest wykonany.
Hubertyna z miłym uśmiechem poprosiła go, by usiadł, i natychmiast wzięła się znowu do wyszywania. Hubert zdjął ze ściany chorągiew i zaczął ją wyciągać. Nikt nie mówił słowa. Wszyscy pracowali, nie zwracając uwagi na gościa.
W tej ciszy młody człowiek uspokajał się powoli. Biła trzecia. Stare narzędzia i stare mury zdawały się spać od wieków. Z ulicy dochodził tupot trzewików: dziewczynki ze szkoły szły do spowiedzi. Światło z wielkiego okna padało na krosna i nachylone nad niemi twarze hafciarek.
— Chciałem pani powiedzieć — zaczął Felicjan, chcąc wytłumaczyć powód swego przyjścia, — że włosy świętej lepiej będzie zrobić złotem, niż jedwabiem.
Podniosła głowę. Jej figlarny uśmiech mówił wyraźnie, że mógł się nie fatygować, jeśli tylko o tem chciał mówić. Znowu nachyliła się nad krosnami.
— Tak, proszę pana.
Teraz dopiero zauważył, że haftowała włosy. Przed nią leżał jego rysunek, pomalowany akwarelą i złotem, utrzymany w bladych tonach starych minjatur. Kopjowała obrazek z niezwykłą