Strona:PL Zola - Marzenie.djvu/81

Ta strona została uwierzytelniona.

niespotykanem. Tc bezcenne skarby starożytnej sztuki zachowały przejmującą woń kadzidła i mistyczny blask spłowiałego złota.
— O — wzdychała Anielka, — sztuka hafciarska zaginęła, nie można odnaleźć tonów, używanych przez dawnych mistrzów.
Z błyszczącemi oczami wsłuchiwała się w słowa Felicjana. Opowiadał o dawnych hafciarzach i hafciarkach, których sława przetrwała wieki, Anielka, wzruszona, przejęta, miała na twarzy jakby promienisty odblask swej miłości do sztuki. W blasku złota i jedwabi, czysta i niewinna, pochylona nad pracą, w którą wkładała swą duszę, wydawała mu się tak piękną, że przestawał opowiadać, by patrzeć na nią. Milczenie rozpraszało czar. Anielka, zawstydzona swem wzruszeniem, przybierała zwykły spokój.
— Mamusiu, splątał mi się jedwab! Nie poruszaj się tak!
Hubertyna, która nie poruszała się wcale, uśmiechnęła się spokojnie. Wizyty Felicjana zaniepokoiły ją zpoczątku; rozmawiała o tem wieczorem z Hubertem. Ale młody człowiek podobał im się; czemuż mieli sprzeciwiać się widzeniom, które mogły być przyszłem szczęściem Anielki? Teraz spokojnie obserwowała. Sama zresztą od kilku tygodni żyła, otoczona czułością Huberta. Był to miesiąc, w którym niegdyś stracili dziecko i zwykle o tej porze ogarniał ich napływ żalu i tkliwości. On żył u jej stóp drżący, rozkochany, marząc o chwili przebaczenia; ona, kochająca, oddawała mu się, zrozpaczona nieprzejednanym losem. Ich miłość promieniała i przejawiała się w każdem spojrzeniu.
Tydzień upłynął; robota postępowała. Codzienne widzenia stały się koniecznością.
— Czoło wysokie, bez brwi, prawda?