rzeczy, siliła się w dalszym ciągu na coraz to wyszukańsze komplementy, coraz pieszczotliwsze sposoby ujęcia rzeczy w słowa.
— Pan jesteś młodzieńcem wielkie rokującym nadzieje... Ośmieliwszy się obserwować, w granicach dyskrecyi, pańskie zabiegi, żywo zostałam uderzona podziwu godnym hartem, jaki pan przeciwstawia złej doli. W rezultacie nabrałam przekonania, że pan potrafisz zajść daleko, jeżeli panu ktoś przychylny poda pomocną rękę...
Urwała znowu. Czekała na słowo odpowiedzi. Młodemu człowiekowi przyszło na myśl, że jejmość przybyła mu ofiarować jakieś miejsce. Oznajmił jej, że gotów jest przyjąć każde. Teraz jednak, gdy lody zostały przełamane, dama zapytała bez ogródek:
— Czy nie czuje pan przypadkiem wstrętu do małżeństwa?
— Do małżeństwa! — wykrzyknął Nantas. — Mój Boże!... a któżby mnie też chciał, moja pani!... Chyba jakaś bardzo biedna dziewczyna a i tejbym zresztą nie miał co dać jeść...
— O nie, młoda dziewczyna bardzo piękna, bardzo bogata, z wielkiego domu, która jednym zamachem dałaby panu w ręce środki dobicia się jak najwyższego stanowiska.
Nantas przestał się śmiać.
— A jakaż... cena?... — zapytał, zniżając głos instynktownie.
— ...Młoda dziewczyna, jest w stanie poważnym
Strona:PL Zola - Nantas.djvu/14
Ta strona została uwierzytelniona.