był jakby rażony piorunem, dowiedziawszy się o błędzie Flawii, który mu panna Chuin opowiedziała. Daremnie się jednak siliła na traktowanie faktu jak najoględniejsze, cios ten powalił starca, a jedyną rzeczą, dzięki której trzymał się jeszcze ostatkiem sił, była myśl, że może uwodziciel naprawi swą winę. Dziś rano miał się u niego pojawić ów młody, zupełnie mu nieznany człowiek, co w taki sposób ukradł mu dziecko.
Zadzwonił.
— Józefie, przyjdzie tu pewien młody człowiek, którego wprowadzisz do mnie natychmiast... I nie ma mnie wówczas dla nikogo więcej...
Pogrążył się w gorżkich myślach, które samotność zabarwiała jeszcze posępniej. Syn murarza, głodomór, bez jakiejkolwiek określonej pozycyi!... Panna Chuin przedstawiła go wprawdzie w nader pochlebnem świetle, jako młodego człowieka z przyszłością, — lecz jakiż wstyd dla rodziny, nieskażonej po dziś dzień żadną plamą!... Co się tyczy baronównej, Flawia oskarżyła sama siebie z pewnem uniesieniem, aby guwernantce oszczędzić wszelkich zarzutów. Od chwili tej przykrej eksplikacyi nie opuszczała swego pokoju, gdyż baron nie chciał córki na oczy widzieć. Zanim przebaczy, chciał pierwej sam uregulować tę sprawę ohydną. Wydał już wszelkie dyspozycye. Ale we włosach jego zasrebrzyła się siwizna i starcze drżenie owładnęło jego tak strasznym ciosem nawiedzoną głowę.
Strona:PL Zola - Nantas.djvu/18
Ta strona została uwierzytelniona.