go opuszczała, owładająca jego ambicyą mężczyzny troska o najprostsze zachowanie prawa do szacunku ludzkiego, podkopywała jego spokój bardziej, niż najśmielsze hazardy, na jakie się był ważył w początkach swojej karyery.
Wtem weszła Flawia w toalecie wizytowej; nie miała na sobie tylko kapelusza i rękawiczek. Nantas oświadczył jej drżącym głosem, że byłby do niej poszedł na górę, gdyby go była kazała zawiadomić o swym powrocie. Flawia jednak nie siadając wcale, z miną klientki, której się spieszy, zrobiła poruszenie, mające go również skłonić do pośpiechu.
— Pani — zaczął, — między nami stały się niezbędne pewne wyjaśnienia... Gdzie pani byłaś dziś rano?
Drżący głos męża, brutalność zapytania, zdziwiły ją nadzwyczajnie.
— Ależ... — odparła chłodno — byłam, gdzie mi się podobało...
— Jest to to właśnie, na co nadal nie mógłbym bezwarunkowo przystać — odparł, blednąc mocno. — Winnaś pani pamiętać, co jej niegdyś powiedziałem, że nigdy nie będę zdolnym tolerować, abyś pani używała zostawionej ci przezemnie swobody w sposób przynoszący ujmę mojemu nazwisku.
Na twarzy Flawii zaigrał uśmiech lekceważenia, pełnego wyższości.
— Przynoszący ujmę pańskiemu nazwisku!...
Strona:PL Zola - Nantas.djvu/34
Ta strona została uwierzytelniona.