Jak raz wszystko się potemu najpomyślniej składało: pan de Fondettes, odepchnięty bez pozostawienia iskierki nadziei, byłby oddał majątek, byle zdobyć raz jeszcze tę kobietę, którą raz jeden jedyny miał w swoich objęciach. On to pierwszy zaatakował pannę Chuin. Grając przed nią komedyę uczucia, dochodzącego do szału, przysięgał, że się zabije, jeźli mu nie będzie pomocną. Po upływie tygodnia i wyszafowaniu z obu stron ogromnej ilości wybiegów i skrupułów, sprawa została załatwiona w ten sposób, że on jej wypłaci dziesięć tysięcy franków, ona zaś ukryje go za to pewnego wieczora w pokoju Flawii.
Zaraz z rana panna Chuin udała się do Nantasa.
— Dowiedziałaś się pani czego? — zapytał blednąc..
Nie wyjawiła zrazu nic pewnego. Pani wszakże utrzymuje niewątpliwie stosunek. Miewa nawet schadzki.
— Do rzeczy! do rzeczy! — powtarzał, wściekły z niecierpliwości.
Wymieniła nazwisko pana des Fondettes.
— Dziś wieczór ma on być w pokoju pani...
— Dobrze, dziękuję — wybełkotał Nantas.
Pozbył się jej giestem naglącej odprawy, bojąc się zemdleć w jej obecności. Szorstkość ta zdziwiła ją, ale i ucieszyła, lękała się bowiem długiego śledztwa i przygotowała sobie nawet pewną ilość odpowiedzi, aby się nie zawikłać. Skłoniwszy się, odeszła, z miną zbolałą.
Strona:PL Zola - Nantas.djvu/47
Ta strona została uwierzytelniona.