pomniał sobie, że w głębi tej ciemności i tego milczenia kryje się gad cudzołóstwa. Myśl o opuszczeniu biurka sprawiła mu niewymowną przykrość, z żalem odłożył pióro i postąpił parę kroków jakby przez posłuszeństwo dla swojej dawnej woli, której już w sobie nie czuł. W tej chwili jednak purpura zaogniła mu twarz, w oczach się rozpaliły płomienie, — poszedł do pokoju żony.
Tego wieczora Flawia wcześnie odprawiła pokojówkę. Chciała być samą. Do północy bawiła w małym salonie, poprzedzającym sypialnię. Położywszy się na kozetce, próbowała czytać; co chwila jednak ręka, trzymająca książkę, opadała jej, a w oczach, biegnących w dal zjawiało się zamyślenie. Lica Flawii krasił dziś wyraz słodyczy, blady uśmiech ukazywał się chwilami na jej ustach.
Naraz zerwała się. Zapukano w drzwi...
— Kto tam?
— Otwórz pani.
Był to głos Nantasa.
Niespodzianka była dla Flawii tak wielką, że otworzyła machinalnie. Mąż nie zjawił się u niej nigdy jeszcze w podobny sposób.
Wszedł, wrąc gniewem, który w drodze przez schody rósł w nim coraz bardziej. Ponieważ panna Chuin, czatująca nań pod progiem, szepnęła mu, że pan des Fondettes znajduje się już tam od dwóch godzin, odsunął tedy na bok wszelkie względy i rzekł:
Strona:PL Zola - Nantas.djvu/50
Ta strona została uwierzytelniona.