się tak dalece, że zdało się, jakby jej żal było tego pierwszego poruszenia, pod którego wpływem starała się bronić...
— Słuszność po pańskiej stronie, przebacz mi pan — ozwała się do Nantasa, siląc się na zwykły swój zimny ton.
W czasie tego pan des Fondettes spostrzegł niebawem, jak dalece rola jego jest śmieszną w danej chwili. Daremnie czekał z dość głupią miną na wybuch męża, za który dałby wiele. Lecz Nantas milczał. Był tylko mocno blady. Przeniósłszy wzrok z pana des Fondettes na Flawię, skłonił się przed nią i wyrzekł tylko:
— Pani, proszę mi darować, wszak jesteś wolną...
Odwrócił się i wyszedł. Coś się w jego wnętrzu załamało; tylko mechanizm muskułów i kości nie przestał funkcyonować. Znalazłszy się napowrót w swym gabinecie, zwrócił się prosto do szuflady, w której chował rewolwer. Obejrzawszy broń, wyrzekł głośno, jakby się chciał tym sposobem formalnie sam wobec siebie zobowiązać:
— A no... dość tego. Zabiję się.
Poprawiwszy płomyka u lampy, siadł przy biurku i zabrał się najspokojniej do przerwanej na chwilę pracy. Bez chwilki namysłu dokończył wśród ciszy głębokiej zaczętego frazesu. Ćwiartki przybywały jedna za drugą metodycznie. W dwie godziny potem, kiedy Flawia, wypędziwszy pana des Fon-
Strona:PL Zola - Nantas.djvu/53
Ta strona została uwierzytelniona.