Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/104

Ta strona została uwierzytelniona.

— Zatem — wymówił Saccard głosem zdumionym i jakby zawiedzionym — ów jegomość ze wsi zaślubi młodą dziewczynę?
— Nie, on nie może, jest żonaty.
Nastała cisza. Chrapliwy oddech Anieli rozlegał się jeszcze boleśniej w drgającem powietrzu. Mała Klotyldka przestała się bawić; patrzyła na panią Sydonię i ojca wielkiemi swemi oczyma zastanawiającego się nad wszystkiem dziecka, jak gdyby rozumiała ich rozmowę. Saccard począł zadawać krótkie, zwięzłe pytania:
— W jakim wieku jest ta dziewczyna?
— Ma dziewiętnaście lat.
— Ciąża trwa odkąd?
— Od trzech miesięcy. Z pewnością nastąpi prawdopodobnie poronienie.
— A rodzina czy jest bogatą i poważaną?
— Stare mieszczaństwo. Ojciec był wysokim urzędnikiem. Bardzo piękny majątek.
— Ileż poświęciłaby ciotka?
— Sto tysięcy franków.
Nowa nastąpiła po tych słowach cisza. Pani Sydonia nie zapłakiwała się już; obrabiała teraz interes, jej głos nabierał metalicznych dźwięków tandeciarki, targującej się o kupno. Brat jej, patrząc na nią z pod oka, dodał z pewnem wahaniem:
— A ty co chciałabyś?...
— Zobaczymy to później — odpowiedziała. — Oddałbyś mi z kolei przysługę.
Odczekała kilka sekund, a ponieważ umilkł, spytała wprost: