Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/106

Ta strona została uwierzytelniona.

się do tego pokoju, z którego ją usunięto i do którego ciągnęła ją ciekawość dziecięca.
Saccard, z głową pełną opowieści siostry, widział swe dotychczasowe sny zstępujące na ziemię. Ohydna myśl jakaś musiała świecić w jego oczach. Aniela, zdjęta przestrachem, chciała się rzucić w głąb łóżka i odwrócić do ściany; ale śmierć już nadchodziła i to rozbudzenie w agonii było ostatnim błyskiem lampy, co dogasa. Umierająca nie mogła się poruszyć; opadła pochylona i wciąż jeszcze szeroko otwartemi oczyma wpatrywała się w męża, jak gdyby śledziła każdy ruch jego. Saccard, który uwierzył był w jakieś szatańskie zmartwychwstanie, wymyślone przez los na to, aby go przykuć znów do nędzy, uspokoił się teraz, widząc, że nieszczęśliwa miała przed sobą zaledwie może godzinę życia. Doznawał obecnie już tylko przykrego jakiegoś obezwładnienia pod tym śledczym wzrokiem. Oczy Anieli mówiły, że słyszała całą rozmowę męża z panią Sydonią i że lęka się, by ją nie udusił w razie gdyby nie umierała dość prędko. I było jeszcze w jej oczach okropne zdziwienie natury łagodnej, cichej, ustępującej każdemu, która w ostatniej chwili życia poznaje nagle nikczemność świata i drży na myśl długich lat, spędzonych obok takiego zbója. Powoli wzrok jej łagodniał; nie bała się już, musiała usprawiedliwić snać w duszy tego nędznika, myśląc o zażartej walce, którą toczył od tak dawna z zawziętym losem. Saccard, ścigany tym wzrokiem konającej, w którym czytał