Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/113

Ta strona została uwierzytelniona.

były wnioskiem śmiesznym po prostu dla męża panny Renaty. Zrobił zlekka nacisk na wyraz „panny“. Pan Béraud du Châtel pogardzałby więcej jeszcze zięciem ubogim; obwiniałby go, że uwiódł jego córkę dla majątku, może nawet wpadłby na myśl zarządzenia poszukiwań. Pani Aubertot, wylękła, przestraszona, spokojnym i grzecznym niezmiernie sposobem mówienia Saccarda, straciła zupełnie głowę i przystała na zdwojenie sumy, kiedy oświadczył, że nie mając dwukroć stu tysięcy franków, nie ośmieliłby się nigdy prosić o rękę Renaty, nie chcąc być uważanym za niegodnego łowcę posagu. Zacna kobieta wyszła całkiem pomieszana, nie wiedząc już co sądzić o tym człowieku, który, oburzając się na przypuszczalne podejrzenia, równocześnie godził się na taki układ.
Po tem pierwszem widzeniu nastąpiła wizyta oficyalna, którą ciotka Elżbieta złożyła Saccardowi w jego mieszkaniu przy ulicy Payenne. Tymrazem przychodziła w imieniu pana Béraud. Dawny dygnitarz sądowy kategorycznie odmówił widzieć się z „tym człowiekiem“, jak nazywał uwodziciela swej córki, dopóki nie będzie ożeniony z Renatą, której zresztą również zabronił przychodzić do siebie. Pani Aubertot miała zupełne pełnomocnictwo traktowania w tej sprawie. Zbytek, który zastała u urzędnika, zdawał się ją uszczęśliwiać; obawiała się, aby brat pani Sydonii o wyszarzanych sukniach nie był nędzarzem. Przyjął ją udrapowany we spaniały szlafrok. Była to chwila, w której awantur-