Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/12

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie, doprawdy, smutna jestem, nie śmiej się, to rzecz poważna — rzekła, widząc że młody chłopiec przypatrywał się jej drwiąco, bawiąc się widocznie jej zadumaniem.
Maksym przybrał głos komika małego teatrzyku:
— Możeśmy zmartwieni, bardzo zmartwieni; czy nie jesteśmy wypadkiem zazdrośni?
Spojrzała na niego, zdziwiona widocznie.
— Ja! — rzekła. — O co zazdrosna?
Potem dodała, jakby przypominając sobie, z wzgardliwą minką:
— Ach, tak, o Laurę! Ani myślę o tem, mój kochany. Jeżeli Arystydes, jak mi to wszyscy dajecie do zrozumienia, popłacił długi tej dziewczyny i pozwolił jej tym sposobem uniknąć wycieczki za granicę, dowód to, że czci pieniądze mniej, niż sądziłam. To mu wyrobi pewne znaczenie w świecie tych pań... Poczciwy człowiek, ja mu przecież zostawiam zupełną wolność.
Uśmiechała się; tę pochwałę męża wygłaszała tonem najzupełniejszej przyjacielskiej obojętności. I nagle posmutniała znów bardzo, wodząc dokoła tym zrozpaczonym wzrokiem kobiet, które nie wiedzą jakąby znaleźć dla siebie rozrywkę; w zadumie szepnęła:
— Chciałabym bardzo... Ale nie, ja nie jestem zazdrosna, ani trochę zazdrosna.
Urwała, wahając się.
— Widzisz, ja się nudzę — wymówiła na koniec szorstko.