— Panie — rzekł mu z prostotą — wycierpieliśmy wiele. Mam nadzieję, że postępowaniem swojem znaglisz nas pan do zapomnienia o swem przewinieniu.
Podał mu rękę. Ale Saccarda wciąż wstrząsał dreszcz jeszcze. Przyszło mu na myśl, że gdyby pan Béraud Du Châtel nie był się ugiął pod tragiczną boleścią hańby Renaty, byłby jednem spojrzeniem, jednym wysiłkiem w niwecz obrócił wszystkie zabiegi i manewry pani Sydonii.
Ta ostatnia, zapoznawszy brata swego z ciotką Elżbietą, wielce rozumnie wycofała się zupełnie. Nie przyszła nawet na ślub. Saccard okazywał się niezmiernie uprzedzającym względem starca, wyczytawszy w jego spojrzeniu, jak bardzo zdziwionym był, że ten uwodziciel jego córki jest małym, brzydkim i już blizko czterdziestoletnim. Młode małżeństwo było zmuszone pierwsze dnie spędzić w pałacu Béraud. Od dwu już miesięcy wysłano z domu Krystynę, z obawy aby czternastoletnia ta dziewczynka nie zmiarkowała coś z dramatu, który wstrząsał tym domem cichym i spokojnym jak klasztor.
Kiedy powróciła, osłupiała na widok męża siostry, którego i ona uważała za starego i brzydkiego. Jedna tylko Renata nie zdawała się zbytnio spostrzegać wieku ani zawiędłej twarzy swego męża. Obchodziła się z nim bez wzgardy jak i bez czułości, z absolutnym spokojem, z pod którego przebijało czasami tylko ostrze ironii. Saccard roz-
Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/121
Ta strona została uwierzytelniona.