Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/126

Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak, tak, dobrze powiedziałem, niejedna dzielnica się stopi, i pozostanie niemało złota uczepionego do palców tych ludzi, którzy podpalą ogień pod kotłem i mięszać w nim będą. Ten wielki, niewinny Paryż! Popatrzże, jaki on olbrzymi, jaki rozległy i jak zasypia spokojnie! To głupie te wielkie miasta! Ot, on nie domyśla się nawet, że lada dzień cała armia oskardów szturm doń przypuści; niektóre pałace ulicy Anjou, nie połyskiwałyby tak mocno w blasku zachodzącego słońca, gdyby wiedziały, że nie pozostaje im więcej do życia nad trzy do czterech lat conajwięcej...
Aniela sądziła, że mąż jej żartuje. Miewał on czasami upodobanie w takich kolosalnych, niepokojących żartach. Śmiała się, ale z nieokreślonym jakimś lękiem na widok tego małego człowieczka, urastającego i wznoszącego się po nad olbrzymem, co leżał u nóg jego w tej chwili; przerażał ją ten prorokujący przyszłość olbrzymowi człowiek, wygrażający mu pięścią z ironicznym uśmiechem na ustach.
— Rozpoczęto już — ciągnął dalej. — Ale to drobnostka dopiero. Patrzaj tam, od strony hal, przecięto Paryż na czworo...
I wyciągniętą ręką, rozwartą i ostrą jak kordelas, zrobił znak, jak gdyby rozdzielał miasto na cztery części.
— Mówisz pewnie o ulicy Rivoli i nowym bulwarze, który przebijają? — spytała żona.