Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/129

Ta strona została uwierzytelniona.

Ukazywała mu ulice idące w dół od wzgórzy Montmartre, których podwójne rzędy gazowych płomyków zdawały się być ponawlekanemi na sznurek krążkami złota.
— A tam w górze — zawołała, ukazując mrowisko gwiazd, to z pewnością kasa generalna.
Żart ten rozśmieszył Saccarda. Pozostali jeszcze kilka chwil przy oknie, zachwyceni tym napływem „dwudziesto-frankówek“, który wreszcie objął cały Paryż jednym płomieniem. Komisarz nadzorczy, powracając z Montmartre, żałował z pewnością, że mówił tyle. Obwiniał o to burgunda i prosił żonę, żeby nie powtórzyła nikomu tych „głupstw“, które jej prawił; trzeba przecież, powiedział jej, być człowiekiem poważnym.
Saccard oddawna studyował te trzy sieci ulic i bulwarów, których plan w chwili zapomnienia przedstawił dosyć dokładnie Anieli. Skoro ta umarła, nie gniewał się, że zabrała z sobą do grobu ową gadaninę na wzgórzach Montmartre. Tam spoczywał jego przyszły majątek w tych przekrojach sławnych, które jego ręka poczyniła owego dnia w sercu Paryża i zależało mu na tem, aby pomysłem swoim nie podzielić się z nikim, wiedząc, że w dniu łupu dość będzie kruków, krążących nad rozpłatanem miastem.
Pierwotnym jego planem było nabycie po przystępnej cenie kilku nieruchomości, o których wiedziałby zgóry, że są przeznaczone na blizkie wywłaszczenie i pozyskanie za nie znacznej indemnizacyi,