Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/147

Ta strona została uwierzytelniona.

komnat zaludnione było tylko postaciami gobelinów, występującemi niewyraźnie wielkiemi swemi wyblakłemi ciały. Cały zbytek starej burżuazyi paryzkiej był tutaj, ten zbytek niespożyty, wiecznotrwały i niemogący zniewieścić mieszkańców; siedzenia, których drzewo dębowe zaledwie trochę przysłonięte jest obiciem, łoża o surowych materyach, kufry do bielizny, których twarde deski narażałyby na zniszczenie wątłą egzystencyę dzisiejszych sukien. Pan Béraud-Du-Châtel wybrał sobie osobisty apartament w najciemniejszej części pałacu, między ulicą a dziedzińcem na pierwszem piętrze. Znajdował się tam w znakomitej ramie skupienia, ciszy i cieniu. Kiedy otwierał drzwi, przechodząc uroczyste komnaty krokiem wolnym i poważnym, można go było wziąć za jednego z tych członków starych parlamentów, których portrety rozwieszone były na ścianach, co zamyśleni powracali do domu po obradach, na których odmówili przyjęcia i podpisania jekiegoś królewskiego edyktu.
Ale w tym zamarłym domu, w tym klasztorze było jedno ciepłe gniazdeczko, drgające życiem, kącik słońca i wesela, kącik zachwycającego dziecięctwa, szerokiego powietrza, swobodnie wpływającego światła. Trzeba było przejść całą masę schodków ciasnych i krętych, minąć dziesięć do dwunastu kurytarzy, zejść znowu w dół i ponownie iść w górę, odbyć formalną podróż a wtedy nakoniec dostawało się do obszernego pokoju; był