Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/148

Ta strona została uwierzytelniona.

to rodzaj belwederu, zbudowanego na dachu, po za pałacem, w górze ponad wybrzeżem Béthune. Była tam pełnia południa. Okno otwierało się na przestrzeń tak wielkie, że niebo ze wszystkiemi swemi promieniami, z całem swem powietrzem, całym błękitem zdało się tam wpływać falą. Uczepiony w górze jak gołębnik, miał on długie skrzynie, pełne kwiatów, ogromną klatkę i ani jednego mebla. Po prostu rozciągnięto tam tylko wielką matę na podłodze.
Był to „pokoik dzieci“. W całym pałacu znano go i nazywano tem określeniem. Dom był tak zimny, dziedziniec tak wilgotny, że ciotka Elżbieta lękała się dla Krystyny i Renaty tego chłodnego powiewu, który szedł od murów; ileż to razy gniewała się na dziewczynki, kiedy biegały pod arkadami lub z upodobaniem dzieci maczały drobne rączki w lodowatej wodzie fontanny. Wówczas to przyszła jej myśl urządzić dla nich to odległe poddasze, jedyny kącik, do którego dochodziło słońce i który rozkoszował się niem sam jeden od całych dwu wieków, pośród formalnej sieci pajęczyn. Położyła im tam matę, dała kwiaty i ptaki.
Dziewczęta były zachwycone. W ciągu wakacyj Renata spędzała tam czas cały w istnej złotej kąpieli słońca, które zdawało się wielce zadowolonem z tego przystroju, jaki nadano jego schronieniu i z dwu tych główek jasnowłosych, które mu przysłano. Pokój ten stał się rajem,