Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/149

Ta strona została uwierzytelniona.

rozbrzmiewającym śpiewem ptasząt i szczebiotem dzieci. Oddano im go na wyłączne posiadanie. Mawiały zwykle „nasz pokój“; tu były u siebie do tego stopnia, że często zamykały się w nim na klucz, aby się przekonać tem lepiej, że są wyłącznemi jego paniami. Jakiż to kącik szczęścia! Porozbijane zabawki leżały rozrzucone na macie w jasnym blasku słońca.
I wielkiem też weselem tego dziecinnego pokoju był obszerny, daleki widok. Z reszty okien pałacowych naprzeciw siebie widziało się tylko czarne mury o kilka stóp przeciwległe; ztąd tylko widać było cały skraj Sekwany, ten skraj Paryża, który się rozciąga od Cité aż do mostu Bercy, płaski i rozległy, który przypomina oryginalną jakąś holenderską stolicę.
W dole, na wybrzeżu Bethune, były baraki z drzewa nawpół zwalone, stosy belek i dachów popsutych, pomiędzy któremi dzieci ku swej uciesze widziały często przebiegające gromady szczurów, które śledziły z zajęciem a czasami z obawą niejasną, że mogłyby do nich dostać się po murze. Ale poza tym widokiem, rozpoczynała się już dalej kraina czarów. Tama, spadająca stopniowo grubemi tarcicami, poprzeczny mur jej niby mur gotyckiej katedry i most Konstantyny, lekki, chwiejący się pod nogami, jak koronka, odcinały się po prawej stronie, zdając się zagradzać i powstrzymywać olbrzymie masy wód rzeki. Nawprost drzewa halli win a dalej grupy ogrodu