Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/151

Ta strona została uwierzytelniona.

W dni pogodne, w poranki rozkosznego błękitu nieba, zachwycały się pięknemi sukienkami Sekwany; były to sukienki, mieniące się zielenią i szafirem kolejno, w tysiące centków niesłychanej delikatności; powiedziałbyś jedwab w muszki z białych płomyków, zdobny w riusze atłasu; a statki, co się zatrzymywały u dwu wybrzeży, obrzeżały ją wstęgą czarnego aksamitu. W dali zwłaszcza materya stawała się prześliczną i drogocenną już prawdziwie, jak czarodziejska jakaś gaza stroju wieszczki; po tym pasie ciemo-zielonym atłasu, którym cień mostów ściskał Sekwanę, przychodził kirys złotołuski, zwoje sfałdowanej materyi koloru słońca. Niebo bez końca ponad tą wodą, sznury nizkich domów, ta zieleń dwu parków, w które się wrzynała rzeka, były zachwytem dzieci.
Czasami Renata, znużona tym horyzontem bez granic, już spora i przynosząca z sobą z pensyonatu cielesne zaciekawienie, rzucała okiem w głąb szkoły pływania w łazienkach Petit, których statek przytwierdzony jest do do cyplu wyspy. Starała się dojrzeć przez rozwieszone płótna przytwierdzone szpagatem w rodzaju sufitu, mężczyzn w krótkich spodniach, których obnażone piersi i brzuchy dojrzeć było można.