Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/159

Ta strona została uwierzytelniona.

oświeconym pod pewnemi względami. Była to jedna z tych organizacyj wątłych i przyspieszonych, w których zmysły budzą się wcześnie. Zepsucie wystąpiło w nim przed zbudzeniem się żądz jeszcze. Dwa razy omal nie wypędzono go już z kolegium. Gdyby Renata przywykła była do elegancyi prowincyonalnej, byłaby dostrzegła, że acz źle ubrany, ten ostrzyżony malec, jak go zwała, uśmiechał się, przechylał głowę, wyciągał ręce z pretensyonalnym wdziękiem, tym wdziękiem kobiecym „panien“ w kolegiach. Starannie utrzymywał ręce z natury zgrabne, długie i wązkie; jeśli włosy miał ostrzyżone przy samej skórze z rozkazu zawiadowcy szkoły, byłego pułkownika inżynieryi, niemniej przeto nosił w kieszeni nieodstępne lusterko, które wyciągał podczas lekcyi, ustawiał między kartkami książki, przeglądając się w niem po całych godzinach, studyując oczy, dziąsła, wyrabiając różne miny, ucząc się kokieteryi. Koledzy biegali za jego bluzą jak za spódniczką, a ściskał się w pasie tak, że był cienki i kołysał się w biodrach, jak dorosła kobieta. To pewna, że odbierał w kolegium tyleż pieszczot co kułaków. Kolegium w Plassans było istną jaskinią małych bandytów, jak większość kolegiów na prowincyi; było to ognisko zepsucia, w którem rozwinął się w dziwny sposób ten temperament nijaki, to dzieciństwo, które przynosiło z sobą złe niewiedzieć jakiem dziedzictwem nieznanem. Wiek na szczęście miał go poprawić ale znamię dzieciń-