ściałe, lekkomyślne, było podówczas przecież obdarzone żywą inteligencyą; zajmowało się jednak wszystkiem innem raczej niż naukami klasycznemi. Mimo to jednak Maksym był wcale dobrym uczniem, który nie zszedł nigdy do cyganeryi próżniaków i pozostał zawsze między przyzwoitymi paniczykami, dobrze ubranymi, o których zazwyczaj nic się nie mówi.
Z czasów dziecięcych pozostała mu tylko religijna niemal cześć dla stroju. Paryż otwarł mu oczy, wyrobił go na pięknego młodzieńca, zawsze strojnego w najmodniejszego kroju suknie.
Zresztą była tam grupa, złożona z dwudziestu może, tworząca arystokracyę liceum; wychodząc częstowali się cygarami hawańskiemi, podawanemi w złotych cygarnicach, książki nosił za nimi galonowany lokaj. Maksym skłonił ojca, aby mu kupił karyolkę i małego karego konika, który zachwycał jego kolegów. Powoził sam, z tyłu siedział lokaj ze skrzyżowanemi na piersi rękoma, trzymający na kolanach tekę ucznia, istną tekę ministeryalną z brązowej skóry. I trzeba było widzieć, z jaką umiejętnością i wytwornem obejściem, przebywał w przeciągu dziesięciu minut przestrzeń z ulicy Rivoli na ulicę Hawru, osadzał na miejscu konia przed bramą liceum, rzucał cugle lokajowi, mówiąc:
— Jakóbie, o wpół do piątej, nieprawdaż?
Kramarze okoliczni rozpływali się, przejęci uwielbieniem dla tego blondynka, którego regularnie widzieli dwa razy dziennie przyjeżdżającego i odjeżdżającego w własnym powozie.
Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/162
Ta strona została uwierzytelniona.