Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/168

Ta strona została uwierzytelniona.

wiadał im zdumiewające rzeczy, z których śmiały się do łez. W każdym razie margrabina d’Espanet, znalazła najodpowiedniejsze słowo na określenie sytuacyi. Kiedy pewnego dnia odkryto Maksyma w rogu otomany za jej plecami:
— No, ten chłopak powinien był urodzić się dziewczyną — szepnęła, widząc go tak różowym, rozrumienionym, tak przeniknionym zadowoleniem, jakiego doświadczał w jej sąsiedztwie.
Potem, kiedy wielki Worms przyjął nakoniec Renatę, Maksym wsuwał się wraz z nią do gabinetu mistrza. Pozwolił sobie coś dwa czy trzy razy na parę jakichś uwag, przez czas, kiedy mistrz zatopiony był w widoku swej klientki, jak wedle arcykapłanów piękna Leonardo da Vinci miał być zatopionym wobec Jokondy. Mistrz raczył się uśmiechnąć z trafności jego uwag. Kazał on stawać Renacie przed lustrem, które szło od podłogi do sufitu, zamyślał się głęboko, marszczył brwi a ona tymczasem, wzruszona, powstrzymywała oddech, aby się nie poruszyć. I po kilku minutach, mistrz, jakby nagle zdjęty i wstrząśniony natchnieniem, malował wielkiemi rysami urywanemi arcydzieło powstałe w jego głowie, oschłemi zdaniami:
— Suknia Montespan z popielatej faye... tren rysujący z przodu baskinę zaokrągloną... wielkie kokardy z szarego atłasu podnoszące go na biodrach... nakoniec tablier fałdowany z tiulu gris perle, bufki przedzielane plisami popielatego atłasu.