lumnady fioletowej, zarysowując regularną swą budową wygięcia wód: dalej, w głębi wznosiły się ciemne drzew grupy, wielkie splątane gałęzie, tworząc czarne plamy na widnokręgu. Tam po za temi plamami widać było jeszcze odblask łuny, zachód nawpół zgasłego słońca, które zapalało jeszcze tylko rąbek tej niezmierzonej szarej przestrzeni. Po nad tem nieruchomem jeziorem, nad temi zaroślami nizkiemi, z tego punktu tak dziwnie rozległej płaszczyzny otwierała się próżnia nieba, nieskończona, daleko głębsza i szersza. Ten wielki szmat nieba po nad tym małym kącikiem przyrody zdał się drżeć w górze dziwnym jakimś, nieujętym smutkiem, i z wyżyn jego blednących osuwała się na ziemię ta przejmująca melancholia jesieni, noc łagodna a przecież rozdzierająca serce tęsknotą, tak że Lasek, zwolna owijany w ten całun cieniów, utracał wdzięk swój światowego gwaru, zwiększony, zda się, zolbrzymiały, pełen potężnego uroku wielkich ciemnych lasów. Tentent zaprzęgów, turkot powozów, których barwy zmrok zacierał, głuchnął jak szelest daleki liści lub szmer wód płynących. Wszystko zamierało. W tym pomruku powszechnym żagiel wielkiej spacerowej łodzi, pośrodku jeziora, odcinał się jasnym, silnym tonem na tle łuny zachodu. I nic już widać nie było prócz tego żagla, tego trójkąta żółtawego płótna, rozszerzonego nadmiernie.
Renata w swym przesycie doznała szczególniejszego wrażenia pragnień niewyznanych, patrząc na
Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/17
Ta strona została uwierzytelniona.