Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/170

Ta strona została uwierzytelniona.

ną! Jakiż śmieszny i żenujący debiut, jakaż pustota nie do darowania! Gdybyż był chociaż rozpoczął od której z tych pań!
— Do licha! — odpowiedział spokojnie — gdyby twoja przyjaciółka Zuzanna była się zdecydowała, ona to teraz wyjeżdżałaby na wieś.
— Oh, ten lampart! — szepnęła rozbrojona, rozweselona na myśl, że Zuzanna miałaby szukać schronienia na wsi z pensyą tysiąca dwustu franków rocznie.
Potem jeszcze zabawniejsza przyszła jej myśl do głowy i zapominając o swej roli gniewnej matki, poczęła śmiać się, ręką tłumiąc głośny wybuch śmiechu i, patrząc nań z pod oka, wyszeptała:
— Ależ, mój drogi, Adelina wówczas nie darowałaby ci tej sprawki, a jej jakie wyprawiałaby sceny...
Nie dokończyła, Maksym śmiał się z nią razem. Tak zakończyło się moralizowanie Renaty.
Saccard wszakże nie troszczył się bynajmniej o tych dwoje dzieci, jak nazywał syna i drugą żonę. Pozostawiał im wolność absolutną, szczęśliwy, że ich widzi w takiej z sobą harmonii, że całe mieszkanie napełniają gwarem hałaśliwej wesołości.
Szczególniejsze to było mieszkanie to pierwsze piętro przy ulicy Rivoli. Drzwi trzaskały w niem bezustannie przez dzień cały; służba mówiła głośno; przez ten świeży, jaskrawy zbytek wciąż przebiegały powiewające spódnice, procesye dostawców, wrzawa przyjaciółek Renaty, kolegów Maksyma i gości Saccarda. Ten ostatni przyjmował od dziewiątej