jej dumę. Zamiast powrócić do domu, weszła w ulicę Temple, wodząc za sobą swego niezwykłego adoratora po bulwarach. Ten człowiek wszakże nabrał śmiałości i poczynał stawać się natarczywym tak dalece, że Renata, cokolwiek zdumiona, tracąc głowę, skierowała się na ulicę Faubourg-Poissonière i tu schroniła się do sklepu siostry swego męża.
Mężczyzna wszedł tam za nią. Pani Sydonia uśmiechnęła się, zdawała się pojmować i pozostawiła ich samych. A kiedy Renata chciała wyjść za nią, nieznajomy przytrzymał ją silnie, począł do niej mówić grzecznie, z wielkiem wzruszeniem i wreszcie pozyskał jej przebaczenie. Był to jakiś urzędnik, któremu na imię było Jerzy i którego nigdy nie spytała o nazwisko. Spotkała się tu z nim jeszcze dwa razy; wchodziła przez sklep, on przybywał od strony ulicy Papillon. Ta miłość przypadkowa, znaleziona i przyjęta na ulicy, dała jej jedną z najżywszych przyjemności w życiu. Myślała o niej zawsze z pewnym wstydem, ale szczególnym uśmiechem żalu zarazem. Pani Sydonia zyskała na tej awanturce to przynajmniej, że nakoniec stała się wspólniczką drugiej żony swego brata; a była to rola, do której wzdychała od dnia jej ślubu.
Ta biedna pani Sydonia doznała przykrego zawodu. Faktorując w tem małżeństwie, przypuszczała, że i ona potrosze poślubi Renatę, że zrobi z niej swoją klientkę i zdoła zapewnić sobie cały
Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/187
Ta strona została uwierzytelniona.