Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/190

Ta strona została uwierzytelniona.

sytuacya i która nigdy nie chciała się przyznać do wyświadczanych przez siebie przysług, nakoniec pozwalała mu kluczów od swego mieszkania w pewne dni, zapewniając, że do jutra pozostanie na wsi. Maksym mówił coś o przyjaciołach, których chciałby przyjąć u siebie a których nie śmie naprowadzać do domu ojca. W tej to antresoli na Faubourg-Poissonière spędził on kilka nocy z biedną dziewczyną, którą musiano wysłać na wieś. Pani Sydonia pożyczała swemu siostrzeńcowi pieniędzy, miękła wobec niego, szepcząc pieszczotliwym głosem, że był „bez włoska, różowy jak amorek“.
Maksym tymczasem wyrósł. Był to teraz młodzieniec smukły i ładny, który zachował różową cerę i błękitne oczy dziecka. Sfalowane włosy dodawały mu do reszty tę powierzchowność dziewczęcą, która zachwycała panie. Podobnym był do biednej Anieli, miał jej słodycz spojrzenia i białość blondynki. Ale nie wart był nawet tej kobiety ociężałej i biernej. Rasa Rougonów wytworniała w nim, wydelikacona i występna. Urodzony z matki zbyt młodej, przynoszący z sobą na świat dziwną mieszaninę właściwości fizycznych i moralnych, złożony z szalonych, nienasyconych żądz ojca i z miękości biernej matki, był on produktem wadliwym, w którym wady rodziców dopełniały się wzajem i pogarszały. Rodzina ta żyła zbyt pośpiesznie, to też zamierała już w tej istocie wątłej, u której płeć wahała się dość dłu-