Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/210

Ta strona została uwierzytelniona.

jący do jaśniejszego rozejrzenia się w tem wszystkiem. W takich razach nosowe brzmienie głosu, właściwość prowansalska, wzmagało się u niego w dwójnasób; puszczał krótkiemi swemi frazesami, nerwowemi ruchami istne race, w których miliony pędziły w górę jak słupy iskier, olśniewając w końcu największych niedowiarków. Ta mimika niesforna bogacza w znacznej części może przyczyniała się do tej opinii szczęśliwego gracza, którą nabył u ludzi. W rzeczywistości nikt nie wiedział nic o jakimś kapitale określonym i pewnym u niego. Rozmaici jego spólnicy, z konieczności wtajemniczeni w jego majątek o ile ten był zaangażowany wobec nich, tłomaczyli sobie jego kolosalną fortunę w ten sposób, że wierzyli w absolutne powodzenie w innych spekulacyach, tych, których oni znów stanu znać nie mogli. Wydawał sumy szalone; złoto płynęło z jego kasy strumieniem, jakkolwiek źródeł tej rzeki złota nie docieczono jeszcze. Było to istne szaleństwo, szał pieniądza, wyrzucanie przez okno pełnemi garściami luidorów, szkatuła wypróżniana co wieczora aż do ostatniego solda i napełniająca się przez ciąg nocy niewiadomo jakim sposobem i niedostarczająca nigdy sum tak wielkich jak wówczas właśnie kiedy Saccard utrzymywał, że zgubił od niej klucze.
W tym majątku hałaśliwym i występującym z brzegów jak potok wezbrany, posag Renaty rzucany był falą, uniesiony, zatopiony. Młoda kobieta, nieufna w pierwszych dniach, chcąc sama zawiadować swe-