Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/213

Ta strona została uwierzytelniona.

wych, uciech bezwstydnych, który po to rozszerzył swe okna, aby przechodniów wtajemniczyć w dzieje swych sypialni. Mąż i żona żyli tu swobodnie, przed oczami służby. Podzielili się zgodnie domem, obozowali tu, nie wyglądając bynajmniej jakby byli u siebie, rzuceni, powiedziałbyś do jakiegoś po królewsku urządzonego hotelu po dalekiej odurzającej podróży, gdzie im czasu starczyło zaledwie na rozpakowanie kufrów, byle tylko pobiedz coprędzej zakosztować przyjemności nowego, nieznanego sobie jeszcze miasta. Mieszkali tu w nocy, pozostając w domu jedynie w dni wielkich przyjęć, porwani bezustannym biegiem po ulicach Paryża, powracając do domu czasami na godzinę, jak się zachodzi do hotelowego numeru, między dwoma wycieczkami.
Renatę niepokoił jakoś ten pałac, rozmarzał więcej; jedwabne jej spódnice ślizgały się z świstem jaszczurki po grubych dywanach, wzdłuż atłasu kozetek; irytowały ją te głupie złocenia co ją otaczały tu wszędy, te wysokie, puste plafony, gdzie gromadziły się po nocach uroczystości tylko śmiechy młodych głupców i sentencye starych oszustów; i pragnęłaby na to, aby zapełnić ten przepych, aby módz zamieszkać w tych błyszczących ścianach, jakiejś rozrywki najwyższej, niezaznanej, której jej ciekawość szukała daremnie we wszystkich zakątkach pałacu, w małym saloniku koloru słońca, w cieplarni pełnej podzwrotnikowych roślin.