i balów; zdawało się, że raz jeszcze zawróciła się jej głowa; nie uskarżała się już ani na zmęczenie, ani na nudę. Powiedziałbyś tylko, że przeszła w tym czasie przez jakiś wewnętrzny upadek tajemny, o którym nie wspominała, ale który wyznawała jakąś głębszą jeszcze dla siebie wzgardą i przez większe, więcej zamarkowane kaprysy wielkopańskie.
Pewnego wieczora przyznała się Maksymowi, że umierała z ciekawości, żeby módz przypatrzeć się balowi, który Blanka Müller, aktorka wielce modna, dawała dla scenicznych księżniczek i dzierżących berło mody dmimondu. Wyznanie to zadziwiło i zaambarasowało nawet młodzieńca, który przecież nie miewał zbyt wielkich skrupułów. Chciał z początku moralizować macochę: nie, prawdziwie, przecież nie jej tam miejsce; zresztą, nie zobaczyłaby tam nic tak dalece zabawnego; a potem, gdyby ją poznano, jakiżby ztąd wyniknął skandal! Na wszystkie te rozsądne argumenty odpowiadała jednak ze złożonemi rękoma i błagalnym uśmiechem:
— Proszę cię, mój drogi Maksymku, bądź poczciwy. Ja tak sobie tego życzę... Włożę bardzo ciemne domino, przejdziemy tylko przez salony, nic więcej.
Kiedy Maksym, który w końcu zawsze, rad nie rad, ulegał jej zachciankom i który gotów był poprowadzić swą macochę w najbardziej osławione miejsca Paryża, gdyby go o to poprosiła, przystał
Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/220
Ta strona została uwierzytelniona.