ło krzyczeć gwałtownie, uderzać się po udach, tak że Renata, której uszy więdły od tego hałasu, z kolei zaczęła teraz poziewać, podniosła się i rzekła do swego towarzysza:
— Chodźmy już, to zbyt głupie!
Kiedy wychodzili, wchodził właśnie pan de Mussy; widocznie był uszczęśliwiony, spotykając tu Maksyma i nie zwracając zupełnie uwagi na zamaskowaną kobietę, którą tenże prowadził pod rękę, szepnął głosem omdlewającym:
— Ach, mój drogi, ona mnie doprowadzi do grobu. Wiem, że już zdrowsza a przecież drzwi jej ciągle dla mnie są zamknięte. Powiedz jej, żeś mnie widział ze łzami w oczach.
— Bądź spokojny, twoje zlecenie będzie spełnione wiernie — odparł młody człowiek, ze szczególniejszym jakimś śmiechem.
A schodząc po schodach, dodał:
— I cóż, mateczko, czyż cię nie wzruszył ten biedny chłopiec?
Wzruszyła ramionami, nie odpowiadając zupełnie. Na dole, na trotoarze, zatrzymała się, zanim wsiadła do fiakra, który tu na nich czekał, spoglądając z niejakiem wahaniem w stronę Magdaleny i Włoskiego bulwaru. Było zaledwie wpół do dwunastej, na bulwarach panował jeszcze ruch ożywiony.
— Zatem pójdziemy już do domu — szepnęła z żalem.
Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/227
Ta strona została uwierzytelniona.