tle firanek. I Maksym opowiedział jej historyjkę wielce ryzykowną o mężu oszukiwanym, który w ten sposób właśnie na cieniu firanek pochwycił in flagranti żonę swą z cieniem kochanka. Słuchała go roztargniona. On rozweselił się, nakoniec przytrzymał jej ręce i począł prześladować panem de Mussy.
Kiedy, wracając, przejeżdżali znów koło Brébanta, rzekła naraz:
— Wiesz co, pan de Saffré zapraszał mnie na kolacyę dziś wieczór.
— Och, to byłabyś jadła ohydnie — odpowiedział, śmiejąc się. — Saffré nie ma najmniejszej kulinarnej wyobraźni. Wciąż jeszcze stoi na odwiecznym punkcie sałaty z homarów.
— Nie, nie, mówił o ostrygach i kuropatwach na zimno... Ale mówił mi „ty“ i to mnie raziło okropnie...
Zamilkła, spoglądała ciągle jeszcze na bulwary i dodała po chwili, z miną strapioną:
— Co najgorsze, to, że jestem głodna straszliwie.
— Jakto, głodna jesteś? — zawołał młody człowiek. — Ależ, nic prostszego, zjemy razem kolacyę... Chcesz?
Mówił to spokojnie, ale ona odmówiła zrazu, zapewniała, że Celestyna przysposobiła dla niej przekąskę w domu. Nie chcąc jednak iść do Café anglais, kazał się zatrzymać dorożce na rogu ulicy
Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/229
Ta strona została uwierzytelniona.