rozkoszami... Ach, istotnie. Pokazałeś mi gotowalnię zabrudzoną i kobiety klnące jak dorożkarze. Nie opłaci się dla czegoś podobnego źle czynić.
Chciał protestować, ale nakazała mu milczenie i trzymając w koniuszkach palców kostkę kuropatwy, którą ogryzała delikatnie, dodała cichszym głosem:
— Złe powinnoby być czemś wytwornem, mój drogi... Ja, co jestem uczciwą kobietą, kiedy się nudzę i popełniam grzech marzenia o czemś niepodobnem, jestem pewną, że wynalazłabym rzeczy daleko piękniejsze niż takie Blanki Müller.
I z miną poważną zakończyła tem słówkiem głębokiem, swym naiwnym cynizmem:
— To rzecz wychowania, pojmujesz?
Złożyła ostrożnie kostkę na talerzu.
Turkot powozów trwał nieprzerwanie, ani jedną głośniejszą nie podnosząc się nutą. Zmuszoną była mówić głośno, aby ją mógł słyszeć a twarz jej rumieniła się coraz więcej. Na konsoli stały jeszcze trufle, jakieś danie słodkie, szparagi, rzadkość w tym sezonie. Przyniósł wszystko, aby już nie potrzebować wstawać ciągle a ponieważ stół był niezbyt obszerny, postawił na ziemi między sobą a nią kubełek srebrny, pełen lodu, w którym mieściła się butelka szampana.
Apetyt młodej kobiety w końcu i jemu się udzielił. Jedli oboje z wszystkiego po troszę, wypróżnili butelkę szampana, ożywieni teraz, weseli, puszczając się na teren niebezpiecznych teoryj, wsparci
Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/239
Ta strona została uwierzytelniona.