Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/248

Ta strona została uwierzytelniona.

koronkami, jak stała sama jedna pośród tej szarej pustki, na temże samem wciąż miejscu czekając.
Młoda kobieta, odwróciwszy się, zobaczyła Karola, który rozglądał się dokoła, wietrząc widocznie. I spostrzegł wreszcie błękitną wstążkę Renaty zgniecioną, zapomnianą w rogu otomany. Co prędzej podał ją z zwykłą swą grzecznością. Wtedy dopiero poczuła całą swą sromotę. Stanęła przed lustrem i drżącemi rękoma próbowała związać nią napowrót włosy. Ale włosy rozrzuciły się, drobne loczki przypłaszczyły zupełnie na skroniach i niepodobnem było doprowadzić fryzurę do porządku. Karol przyszedł jej w pomoc, mówiąc jakby proponował rzecz najzwyklejszą, płukankę lub wykałaczkę:
— Może pani życzy sobie grzebienia?...
— Ach, nie, to niepotrzebne — przerwał mu Maksym, rzucając na garsona zniecierpliwione spojrzenie. — Idź dla nas po powóz.
Renata zdecydowała się nasunąć tylko po prostu na głowę kapturek domina. Odchodząc już od źwierciadła, wspięła się zlekka na palce, aby odnaleźć wyrazy, których uścisk Maksyma nie dozwolił jej przeczytać. Było tam w krzywej linii, ohydnem pismem nakreślone to wyznanie, podpisane imieniem Sylwii: „Kocham Maksyma“. Skrzywiła usta i głębiej jeszcze nasunęła na twarz kapturek.
W dorożce doznawali oboje okropnego jakiegoś przymusu. Usiedli tak samo jak poprzednio, kiedy