piętrze, tworząc pendent do pokojów żony, przychodził w pantoflach, po mężowsku. Zaledwie raz na miesiąc może pojawiał się on tutaj a zawsze tylko w jakiejś drażliwej kwestyi pieniężnej. Tego ranka oczy miał zaczerwienione, cerę bladą jak człowiek, co nie spał w nocy. Ucałował rękę żony z galanteryą:
— Jesteś chora, moja droga? — rzekł, siadając po drugiej stronie kominka. Trochę migreny, nieprawdaż?... Wybacz mi, że jeszcze muszę ci zaprzątać głowę mojemi sprawami; ale rzecz jest dość ważna...
Wyjął z kieszeni szlafroka rachunek Wormsa, którego papier błyszczący poznała zaraz Renata.
— Wczoraj znalazłem ten rachunek u mnie na biurku — ciągnął dalej — i jestem prawdziwie w rozpaczy, ale nie mogę go żadną miarą zapłacić w tej chwili.
Śledził z ukosa okiem, jaki skutek wywrą jego słowa. Zdawała się głęboko ździwioną. Po chwili, podjął dalej z uśmiechem:
— Wiesz, droga moja żoneczko, że nie mam zwyczaju nigdy wtrącać się do twoich wydatków. Nie powiem, by niektóre szczegóły tego rachunku nie wywołały we mnie ździwienia. Tak naprzykład, widzę tu, na drugiej stronie: „Suknia balowa: materya 70 franków; fason 600 franków; pieniądze pożyczone 5,000 franków; woda doktora Pierre 6 franków“. Przyznać trzeba, że ta siedemdziesięcio-frankowa suknia wypada porządnie drogo...
Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/252
Ta strona została uwierzytelniona.