oszyte różowym aksamitem o srebrnych pazurach, których głowy, zwrócone ku oknu poglądały nieruchomie w niebo szklannemi swemi, zielonkawemi, oczyma.
Pokój ten był dziwnie słodką jakąś harmonią, stłumioną ciszą. Żaden ton zbyt krzykliwy, ostry, żaden odblask metalu, złocenia jasnego nie raził tu oka, nie mącił rozmarzonej pieśni tych barw szaro-różowych. Nawet garnitur kominka, ramy lustra, zegar, małe kandelabry — wszystko to było z starej sewrskiej porcelany, z zaledwie dostrzegalnym złoconym bronzem oprawy. Cudnie pięknym był ten garnitur, zegar też zwłaszcza z rozswywolonym kręgiem amorków pyzatych, które zbiegały, pochylały się nad zegarową tarczą niby chmara nagich dzieciaków, drwiących z szybkiego biegu godzin. Ten przepych złagodzony, te barwy i przedmioty, które gust Renaty chciał mieć łagodne i uśmiechnione, słały światło zmroku na ten pokój, to półświatło alkowy, u której rozsunięto firanki. Zdawało się, że to tylko dalsze przedłużenie łoża, że cała komnata jest jednem łożem olbrzymiem z swemi kobiercami, niedźwiedziemi skórami, wyściełanemi krzesełkami, obiciem, które w dalszym ciągu na mury kładło miękość rozesłanego kobierca aż po sam sufit. I jak na łożu, młoda kobieta pozostawiała na tem wszystkiem ślad, ciepło, woń swego ciała. Kiedy się rozsunęło podwójną portyerę buduaru, zdawało się, że się podnosi kapę jedwabną posłania, że wchodzi się w jakieś wielkie
Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/282
Ta strona została uwierzytelniona.