Potem, kiedy znalazła się już w swoim apartamencie, mieszczącym się na pierwszem piętrze, którego okna wychodziły na park Monceaux, zadzwoniła na swoją pannę służącą, Celestynę i kazała ubierać się do obiadu. Zajęcie to trwało bezmała półtory godziny. Kiedy ostatnia szpilka została już wpiętą, ponieważ strasznie było gorąco w pokoju, otwarła okno i, oparta na niem, zapomniała że czas byłoby już zejść na dół. Po za nią Celestyna kręciła się ostrożnie, po cichu chowając jeden po drugim różne drobiazgi toalety.
Na dole, w parku, płynął istny ocean cieniów. Zbite masy koloru atramentu gęsto liśćmi osypanych gałęzi, wstrząsane przez nagłe wichru powiewy pochylały się szeroką falą, jak przypływ i odpływ morski z tym smutnym szelestem zeschłych liści, który przypomina staczanie się fal z kamienistego wybrzeża. Same jedne tylko chwilami, znacząc pasami światła te ciemności, dwoje żółtych oczu jakiegoś powozu ukazywały się i znikały między gąszczem wzdłuż wielkiej alei, która biegnie od drogi Królowej Hortensyi aż do bulwaru Malesherbe. Renata wobec tego smętku jesieni poczuła, jak ją ogarnia napowrót smutek przedwieczorny, jak ściskają jej serce wszystkie dawne a smutne życia wspomnienia. Ujrzała się dzieckiem małem w domu ojca, w tym ponurym, milczącym pałacu na wyspie Św. Ludwika, którego murom od dwu wieków rodzina Béraud Du Châtel zapożyczyła ponurej swej urzędniczej powagi. Potem przyszła jej
Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/31
Ta strona została uwierzytelniona.