Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/328

Ta strona została uwierzytelniona.

gretowi, żeby ją zawiózł na ulicę Faubourg-Poissonière.
Pani Sydonia aż krzyknęła z zachwytu na widok Renaty, otwierającej dyskretnie przysłonione drzwi sklepiku. Była przypadkiem właśnie w domu a zamierzała w tej chwili wyjść do sędziego pokoju, u którego pozywała którąś ze swych klientek. Ale mniejsza już o to, odłoży tę rzecz na inny dzień; zbyt czuła się szczęśliwą, że bratowa nakoniec była tak łaskawą wybrać się do niej z wizytą. Renata uśmiechała się, zakłopotana. Pani Sydonia nie chciała żadną miarą pozwolić, żeby pozostała na dole; musiała wejść do jej pokoju kręconemi schodkami i poprowadziła ją też tam, pierwej wyjąwszy z drzwi klamkę. Wyjmowała tak i wkładała dwadzieścia razy na dzień tę klamkę, trzymającą się na prostym gwoździu tylko.
— To, prześliczna moja — rzekła, sadzając ją na szezlongu — możemy pogawędzić sobie teraz swobodnie... Wyobraź sobie, że mi przybywasz, jak z nieba zesłana. Miałam dziś iść do was wieczorem.
Renata, której znanym był ten pokój, doznawała w nim tego nieokreślonego uczucia przykrości, które sprawia spacerującemu kawałek wyciętego lasu w dobrze znanym, lubionym krajobrazie.
— Ach! — rzekła nakoniec — przestawiłaś łóżko, nieprawdaż?
— Tak — odpowiedziała spokojnie kupcowa koronek — to jedna z moich klientek uważała, że da-