Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/332

Ta strona została uwierzytelniona.

kie kroki i przyciszony szmer rozmowy, prowadzonej półgłosem.
Machinalnie poszła przypatrzeć się zbliska żółtawej plamie, którą pozostawiły na murze materace łóżka. Ta plama niepokoiła ją, żenowała. Zapominając wszystkiego: Maksyma, piędziesięciu tysięcy franków, pana de Saffré, powróciła przed łóżko, zamyślona; to łóżko było przecież bez porównania lepiej umieszczone na dawnem miejscu; były, doprawdy, kobiety najzupełniej pozbawione gustu; oczywiście, położywszy się, trzeba przecież mieć światło w oczy. I niewyraźnie w głębi jej pamięci wystąpił obraz nieznajomego z quai St.-Paul, romans w dwu schadzkach, ta miłostka przypadkowa, której areną było to miejsce, ot tam. Nie pozostało z niej nic nad tę plamę na tapecie muru. I w tej chwili pokój ten przejął ją dziwnym niesmakiem; szmer głosów, dochodzących z drugiego pokoju, począł ją niecierpliwić.
Kiedy pani Sydonia powróciła, odmykając i zamykając drzwi ostrożnie, palcem przyłożonym do ust dała jej znak, żeby mówiła cicho. Potem, przykładając usta do jej ucha, wyszeptała:
— Nic nie wiesz, znakomita rzecz, pan de Saffré jest tam właśnie...
— Przecież nie powiedziałaś mu chyba, że jestem tu? — spytała młoda kobieta niespokojnie.
Faktorka zdawała się ździwioną i wielce naiwnie rzekła: