zwolonem było zrzucić z siebie wszystko i okazać się nagą dla uciechy całego Olimpu. Złe stawało się tu zbytkiem jednym więcej, kwiatem wpiętym we włosy, dyamentem przytwierdzonym do czoła. I przed jej oczyma, jako usprawiedliwienie i odkupienie razem, ukazał się cesarz, wsparty na ramieniu generała, przechodzący między dwoma szeregami pochylonych ramion.
Jeden, jedyny człowiek, Baptysta, kamerdyner męża, nieprzestawał w niej budzić niepokoju. Odkąd Saccard powrócił do małżeńskich z nią stosunków, ten wysoki, blady lokaj, pełen godności, zdawał się obchodzić ją dokoła, z powagą i uroczystością niemej nagany. Nie patrzał na nią, chłodny wzrok jego biegł powyżej, ponad jej włosami, ze skromnością zakrystyana, niechcącego plamić oczu widokiem głowy grzesznicy. Wyobrażała sobie, że ten lokaj wie o wszystkiem, byłaby okupiła jego milczenie, gdyby to śmiała tylko uczynić. Potem w jego obecności czuła się nieswoją jakąś, doznawała pewnego rodzaju trwożnego szacunku, ilekroć spotkała Baptystę, powtarzając sobie, że cała uczciwość jej otoczenia zestrzeliła się i ukryła pod frakiem tego lokaja.
Pewnego dnia spytała Celestyny:
— Czy też Baptysta żartuje kiedy w pokojach służby? Czy nie wiesz o jakiej jego miłosnej przygodzie lub nie znasz jego kochanki?
— Ach, jeszcze czego! — odpowiedziała panna służąca lakonicznie.
Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/341
Ta strona została uwierzytelniona.