Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/343

Ta strona została uwierzytelniona.

ciażby i za cenę miliona posagu. Wbrew własnemu upadkowi, pozostała w niej zawsze jeszcze ta naiwność mieszczańska względem ludzi, których kochała; jeżeli pogardzała sama sobą, rada była uważać ich za daleko wyższych i godnych szacunku. Ale, odrzucając nawet możliwość małżeństwa, które się jej wydawało rozpustą jakąś złowrogą i prostą kradzieżą, bolała ją ta poufałość, ten stosunek koleżeński, jaki istniał między obojgiem.
— Ona mnie nazywa swoim mężulkiem, wiesz, ta dziewczynina!
I mówił o tem tak swobodnie, że nie śmiała dać mu do zrozumienia, iż ta dziewczynina miała przecież lat siedemnaście i że ich figle, zabawy, jego nadskakiwanie w salonach, dobieranie sobie ciemnych kątów, po to, aby tem swobodniej żartować i wyśmiewać wszystkich, trapiły ją i zatruwały najweselsze nawet wieczory.
Fakt jeden nadał sytuacyi szczególniejszy charakter. Renata czuła potrzebę fanfaronady czasami, miewała zachcianki szalonego, na nic nie baczącego zuchwalstwa. Czasem pociągała Maksyma gdzieś po za portyerę, drzwi lub firankę i całowała go, z narażeniem się na tę ewentualność, że ją ktoś spostrzedz może.
Pewnego czwartku, wieczorem, kiedy salonik koloru jaskra pełen był gości, przyszła jej dziwaczna ochota przywołania młodzieńca, który właśnie rozmawiał z Ludwiką; podeszła na jego spot-