Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/348

Ta strona została uwierzytelniona.

że „wszystko to było bardzo piękne, ale przecież w tem niema nic poważnego i że to raz wreszcie skończyć się musi“.
Pewnej nocy Maksym zgrał się tak nagle u pewnej damy, u której często grano do białego dnia, że zawrzał tym głuchym gniewem, jakiego często doznają gracze o pustej kieszeni. Dałby był wszystko w świecie za to, żeby módz rzucić jeszcze z kilka luidorów na stół. Wziął za kapelusz i machinalnym krokiem człowieka, zajętego tylko jedną wyłączną myślą, poszedł ku parkowi Monceau, otwarł małą furtkę i znalazł się w cieplarni. Było już po północy. Renata zakazała mu przychodzić tego wieczora. Ilekroć teraz zamykała przed nim drzwi, nie starała się nawet o jakąś wymówkę a on znowu rad był skorzystać z dnia urlopu. Nie przypominał sobie jasno zakazu młodej kobiety, aż dopiero przyszedł mu on na myśl u szklannych drzwi małego saloniku, które były zamknięte. Zazwyczaj, kiedy on miał przyjść, Renata naprzód odmykała zasuwkę u tych drzwi.
— Ba! — pomyślał sobie, widząc oświecone okno gabinetu — zagwiżdżę, to zejdzie. Nie będę jej przeszkadzał; jeżeli ma kilka luidorów, pójdę sobie zaraz.
I gwizdnął zcicha. Nierzadko zresztą używał tego sygnału, aby jej oznajmić swe przybycie. Ale tego wieczoru daremnie gwizdał kilkakrotnie. Upierał się, podnosząc głos, nie chcąc porzucić powziętego zamiaru bezzwłocznej pożyczki. Nako-