okraszone taką radą, na seryo rozgniewało księcia, który nakoniec wymógł gwałtem na swoim dobrym przyjacielu obietnicę, że się zajmie tym „drobnym interesikiem“. I zajął się też istotnie tak dobrze, że tego wieczora właśnie, kiedy Saccard naznaczył mu schadzkę u Laury, miał on jej zanieść pieniądze.
Skoro pojawił się Larsonneau, w wielkim biało-złotym salonie Laury d’Aurigny nie było nikogo więcej jeszcze nad pięć czy sześć kobiet, które pochwyciły go za ręce, skoczyły mu na szyję z pewnym rodzajem szału czułości. Nazywały go skracając nazwisko „ten wielki Lar[1]“ pieszczotliwa nazwa, którą dla niego wymyśliła Laura. On odpowiadał głosem łagodnym:
— No, no, moje kotki, pognieciecie mi kapelusz.
Uspokoiły się, otoczyły go zwartem kołem, posadziwszy na kozetce, słuchając jego opowiadania o niestrawności Sylwii, u której jadł wczoraj kolacyę. Potem wyjmując pudełko cukierków z kieszeni fraka, począł je częstować. Wtem Laura wyszła ze swej sypialni a ponieważ kilku panów wchodziło właśnie do salonu, pociągnęła z sobą Larsonneau do buduaru, położonego w jednym z rogów salonu, od którego oddzielała go podwójna portyera.
— Czy masz pieniądze? — spytała, skoro zostali sami.
- ↑ Skrócenie zarazem od larron — łotr.