— Proszę, nie żenujcie się — zawołał ze śmiechem.
Książę poczerwieniał. Ale Laura podbiegła uścisnąć rękę finansisty, zamieniając z nim porozumiewające mruganie. Promieniała radością.
— Stało się, mój kochany — rzekła — uprzedzałam cię. Nie gniewasz się pan przecież na mnie bardzo?
Saccard wzruszył ramionami z dobroduszną miną. Odsunął portyerę i stanął na boku, aby Laura z księciem przejść mogli wygodnie i głosem piskliwym jak obwołujący woźny trybunału zawołał:
— Książę pan, księżna pani!
Ten żart miał niesłychane powodzenie. Nazajutrz powtórzyły go dzienniki, wymieniając bez omówień Laurę d’Aurigny, a dwu mężczyzn pierwszemi literami wielce przezroczyście. Zerwanie Arystydesa Saccard z Laurą narobiło więcej jeszcze hałasu, niż ich mniemany stosunek.
Tymczasem Saccard spuścił portyerę po tym wybuchu wesołości, którą żart jego wywołał w salonie i oddzielił się tą przegrodą od reszty towarzystwa.
— Co? jaka to dobra dziewczyna! — rzekł odwracając się do Larsonneau. — A co to za rozkoszne zepsucie!... Ty, szelmo, z pewnością skorzystasz najwięcej przy tej sposobności. Co ci też dają?
Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/364
Ta strona została uwierzytelniona.