dziewczyny zabierały najpiękniejsze rzeczy; doprawdy, niebawem zbraknie już chyba brylantów dla uczciwych kobiet... A w skargach ich czuć było żądzę poczucia na obnażonem ciele jednego z tych klejnotów, które cały Paryż widział na szyi innej słynnej, skalanej piękności i które może wyszeptałyby im do ucha tajemnice skandaliczne buduarów, przed któremi zatrzymywały się dyskretnie ich marzenia, marzenia wielkich pań salonowych. Wiedziały wybornie o cenach tych drogocennych ozdób, cytowały, ile kosztował jakiś przepyszny szal kaszmirowy, wspaniałe koronki... Egreta kosztowała piętnaście tysięcy franków, naszyjnik piędziesiąt tysięcy. Panią d’Espanet zachwytem przejmowały te cyfry. Przywołała Saccarda.
— Chodźże pan, niech ci powinszujemy! To mi dopiero dobry mąż!
Arystydes Saccard zbliżył się, skłonił głęboko, odgrywał rolę skromnego. Ale twarz jego, na przekór odgrywanej roli, zdradzała żywe zadowolenie. I z pod oka śledził dwu przedsiębiorców, owych zbogaconych mularzy, stojących o kilka kroków dalej, którzy z widocznem poszanowaniem słuchali dźwięku tych cyfr poważnych: piętnastu i piędziesięciu tysięcy!
W tej chwili Maksym, który wszedł właśnie, prawdziwie zachwycający w obcisłym czarnym fraku, oparł się poufale na ramieniu ojca i począł mówić coś z cicha, jak z kolegą, oczyma ukazując mu
Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/37
Ta strona została uwierzytelniona.