się do nich na chwilę; użalała się, że Maksym przychodzi do niej zaledwie raz na miesiąc. On wszakże tłomaczył się, że był bardzo zajęty, z czego znów poczęli się śmiać wszycy. Dodał, że odtąd przychodzić do niej będzie do uprzykrzenia.
— Pisałem tragedyę — mówił — i wczoraj dopiero znalazłem do niej akt piąty... Zamierzam za to teraz odpoczywać u wszystkich pięknych kobiet Paryża.
Śmiał się, napawał aluzyami, które on sam tylko mógł rozumieć. Powoli wszakże salon się wyludnił i w dwóch kątach u kominka pozostali tylko Rozan i Larsonneau. Saccardowie powstali, wraz z nimi blondynka, która mieszkała w tym samym domu. Wtedy Laura d’Aurigny zbliżyła się i zaczęła mówić coś Rozanowi do ucha. Zdał się zdziwiony i jakby niezadowolony z czegoś. Widząc, że nie może się zdecydować na opuszczenie fotelu:
— Nie, doprawdy, tylko nie dzisiejszego wieczora — wymówiła pógłosem. — Okropną mam migrenę!... Jutro przyrzekam panu.
Książę rad nie rad musiał być posłusznym. Laura odczekała kiedy już wyszedł na korytarz i szepnęła żywo panu Larsonneau:
— A co! wielki Lar! widzisz, że umiem dotrzymywać słowa... Idź go zapakuj do powozu.
Kiedy blondynka pożegnała się z panami i podążyła do swego mieszkania o piętro wyżej,
Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/370
Ta strona została uwierzytelniona.