Saccard zdziwił się, że Maksym nie poszedł za nią.
— I cóż? — spytał go.
— Słowo daję, nie — odpowiedział młody człowiek. — Namyśliłem się...
Potem przyszedł mu pomysł do głowy, który wydał mu się bardzo zabawnym:
— Ustąpię ci mego miejsca, jeśli chcesz. Śpiesz się, jeszcze nie zamknęła drzwi.
Ale ojciec wzruszył zlekka ramionami mówiąc:
— Ja, jak na teraz, mam coś daleko lepszego, mój mały.
Czterej mężczyźni zeszli razem. Na dole książę chciał koniecznie zabrać agenta do swego powozu; matka jego mieszkała na Marais, mógł zatem po drodze odwieźć go na ulicę Rivoli. Larsonneau jednak odmówił, zamknął sam drzwiczki karety i zawołał na stangreta, żeby jechał. I pozostał na trotoarze bulwaru Hausmana z dwoma innymi, rozmawiając jeszcze i nie myśląc się bynajmniej oddalać.
— Ach, ten biedny Rozan! — zawołał Saccard, który naraz wszystko zrozumiał.
Larsonneau klął się, że to czyste przywidzenie, że on drwi sobie z takich rzeczy, że jest przecie człowiekiem praktycznym. A kiedy dwaj inni wciąż żartowali jeszcze a zimno coraz bardziej stawało się dojmującem, zawołał w końcu:
— Słowo daję, tem ci gorzej, ja dzwonię!... Jesteście wielce niedyskretni, moi panowie.
Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/371
Ta strona została uwierzytelniona.