— Bo ja, mój drogi — ciągnął dalej — zrodzony na to byłem, aby żyć spokojnie w szczęściu, nieznanym, w głębi jakiejś zapadłej wioseczki ze zgromadzoną do koła w cichym dworku całą rodziną... Mnie ludzie nie znają zupełnie, mój kochany... Ja tak wyglądam na rozproszonego bardzo, światowego człowieka. Wierzaj mi, to nie prawda; dla mnie nie byłoby nic przyjemniejszego, jak żyć zawsze obok żony i chętnie rzuciłbym wszystkie moje interesa teraźniejsze, gdyby mi zapewniono skromną rentę, która pozwoliłaby im zamieszkać spokojnie w Plassans... Ty będziesz bogaty, stwórz sobie z Ludwiką domowe ognisko prawdziwe, gdzie żylibyście jak dwie turkawki. To takie piękne, tak z tem dobrze człowiekowi! Ja będę was odwiedzał. To mnie odmłodzi.
Pod koniec miał już łzy w głosie. Tymczasem doszli tak do kraty pałacu i rozmawiali, stojąc jeszcze na trotoarze przed bramą. Tu na wzgórzach Paryża wiatr silny powiewał. Najmniejszy szelest nie dolatywał w tej bladej nocy, białości szronu; Maksym, zdziwiony temi wylewami rozrzewnienia ojcowskiego, od chwili już miał na ustach jedno pytanie.
— Ależ ty — rzekł wreszcie — zdaje mi się...
— Co?
— Z twoją żoną!
Saccard wzruszył ramionami.
— Ach, ależ jak najlepiej w świecie! Byłem głupcem, wyznaję. I dlatego to mówię ci teraz
Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/374
Ta strona została uwierzytelniona.