Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/384

Ta strona została uwierzytelniona.

Jej ubiór nocny, ta koszula, którą grzał jej Maksym, osuwała się odsłaniając białość nieruchomą posągu.
— Mówię ci to wszystko — zakonkludował młodzieniec — na to, abyś przynajmniej nie wyglądała w tej sprawie jak ograniczona... Ale nie miałabyś słuszności, gdybyś chciała mieć żal o to do mego ojca. On nie jest zły. Ma swoje wady, jak każdy inny... Do jutra, nieprawdaż?
Podchodził wciąż ku drzwiom. Renata powstrzymała go nagłym, nakazującym gestem.
— Zostań! — krzyknęła rozkazująco.
I pochwyciła go, pociągnęła ku sobie, posadziła niemal na swych kolanach przed ogniem, całując w same usta.
— Ach, dobrze! — zawołała — zbyt głupiem byłoby teraz wstydzić się czegokolwiek, jakiekolwiek mieć jeszcze skrupuły... Czyż ty nie wiesz, że od wczoraj, odkąd ty chciałeś zemną zerwać, ja już niemam głowy, żem oszalała z bólu? Niema we mnie ani jednej myśli. Dziś na balu mgła jakaś zasłaniała mi ciągle oczy. Bo mnie teraz tyś do życia potrzebny. Bez ciebie życia nie pojmuję. Skoro odejdziesz, we mnie nic już absolutnie nie pozostanie — pustka, zupełna pustka... Nie śmiej się; mówię to tylko, co czuję. Zbraknie mi siły do życia.
Patrzyła na niego z bezmiernem uczuciem miłości, jak gdyby nie widziała go oddawna.