jasnemi materyami i obnażonemi ramiony, migocący żywemi iskrami klejnotów. Kobiety tylko były poprzebierane charakterystycznie. Było już okropnie gorąco. Trzy żyrandole zapalały złotem ociekające ściany salonu.
Nakoniec ujrzano pana Hupel de la Noue wychodzącego przez furtkę, zarezerwowaną z boku estrady. Od ósmej wieczorem dopomagał on już tym paniom. Frak jego na lewym rękawie miał ślady trzech palców zaznaczonych biało, pamiątka drobnej jakiejś rączki, która tam widocznie spoczęła, nie pamiętna, że przed chwilą zaledwie zanurzała się w puszce z pudrem. Ale prefekt nie pytał w tej chwili o takie toaletowe drobnostki! Oczy miał rozszerzone, twarz nabrzmiałą i cokolwiek pobladłą. Zdawało się, że nie widzi nikogo. A podchodząc do Saccarda, którego spostrzegł wśród jednej z grup wielce poważnych panów, rzekł mu półgłosem:
— Do licha, pańska żona zgubiła swoją przepaskę z liścia... Ładna teraz dla nas perspektywa!
Klął, gotów był bić ludzi. Potem, nie czekając na odpowiedź, nie spojrzawszy nigdzie, odwrócił się, zagłębił po za draperyą i zniknął znowu. Panie uśmiechnęły się ze szczególniejszego pojawienia się tego pana.
Grupa, pośród której znajdował się Saccard, utworzyła się po za fotelami. Przysunięto tu nawet po za szeregami siedzeń, fotel dla barona
Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/392
Ta strona została uwierzytelniona.