Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/413

Ta strona została uwierzytelniona.

uściśnienie dłoni. Poeta nie śmiał opuścić swego miejsca. Nieokreślone uczucie, obawa okazania się śmiesznym, lęk utracenia łaski swego przełożonego zatrzymywały go tu wbrew szalonej ochocie oddalenia się, aby poustawiać do ostatniego obrazu te panie na estradzie. Oczekiwał, aby jakieś słówko zręczne przyszło mu na myśl, które napowrót przywróciłoby mu łaskę szefa. Ale na złość nic nie mógł wynaleźć. Z każdą chwilą czuł się więcej zażenowanym, skoro spostrzegł wreszcie pana de Saffré; ujął go pod ramię, przyczepił się do niego, jak do deski wybawienia. Młody człowiek przyszedł dopiero, była to zatem świeża ofiara.
— Nie słyszałeś pan dowcipu margrabiny? — spytał go prefekt.
Ale był już tak pomieszany, że nie umiał przedstawić rzeczy w sposób zręczny, zaciekawiający. Mięszał się.
— Powiedziałem jej: „Pani masz prześliczny kostium“ — a ona odpowiedziała mi...
— „Mam inny daleko piękniejszy pod spodem“ — dopowiedział spokojnie pan de Saffré. — To stare, mój drogi, okropnie stare.
Pan Hupel de la Noue popatrzał na niego zmięszany. Ten dowcip był stary a on zamierzał jeszcze pogłębić swój komentarz co do naiwności niezmiernej tego okrzyku, wyrywającego się wprost z serca!
— Stary, stary jak świat — powtarzał sekretarz. — Pani d’Espanet powtórzyła go już dwa razy w Tuileryach.